Po przeczytaniu dwóch pozornie nic nie łączących tekstów w Gazecie Wyborczej muszę podzielić się smutną refleksją. Coś bowiem je łączy. Jeden z nich opowiada o podszywaniu się przez nieznane osoby pod agentów CBA, a drugi to: „Jak się kradnie miliony i nie idzie do więzienia”, w którym opowiedziano m.in. historię o fałszywej ofercie jednej z firm złożonej jednemu z NZOZ-ów (nazwijmy go klinika wschodnia).
W klinice ucha lekarze, a nawet ordynator, rozmawiali z osobami podającymi się za agentów.
W klinice wschodniej było znacznie gorzej: osoba uprawniona do reprezentacji podpisała dokument stanowiący uznanie długu – sprytnie podłożony pod dokumentację techniczną projektu, który miał być wykonywany, ale dopiero po zawarciu umowy. A umowa została zawarta poprzez przyjęcie oferty, co również – chociaż małym drukiem – było wskazane w dokumencie oferty.
Zatem co łączy te historie: brak świadomości prawnej podejmowanych działań!
Przecież oczywistym jest, że żaden urzędnik, nawet najbardziej tajnej agencji śledczej, nie może tak po prostu nas przesłuchiwać w miejscu pracy. Oczywistym jest, że podpis złożony pod jakimkolwiek dokumentem, a w szczególności zawierającym treści stanowiące uznanie długu – czyli kwota oraz stwierdzenie, że potwierdzamy istnienie długu, a także zobowiązujemy się do jego spłaty (nawet gdyby stosownie do umowy, był to dług nieistniejący), rodzi określone konsekwencje dotyczące ewentualnego postępowania cywilnego, a w końcu egzekucyjnego.
W obu wypadkach podmioty lecznicze próbują bronić się poprzez zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstw. Ale to zawiadomienie to jednak środek ataku, a tu potrzebna jest bardziej obrona w postaci właściwych argumentów i dowodów w procesie cywilnym. Może się okazać, że postępowanie karne będzie umorzone, a lekarz zostanie z problemem egzekucji komorniczej.
Czytając te teksty zadawałem sobie pytanie: czy lekarz specjalista skorzystał z pomocy innego specjalisty: profesjonalnego pełnomocnika?
Powiem więcej: niestety jest to analogiczne rozumowanie do tego, jakie często występuje w codziennej praktyce lekarza. A wygląda ono tak: nic nie może mi się stać, bo działam zgodnie z wiedzą medyczną.
Nie możecie jednak zapominać o najważniejszym z punktu widzenia prawa elemencie: o dowodach. Podobnie w dyskusji do poprzedniego wpisu pojawił się pogląd, że formułowane przeze mnie wymagania co do upoważnienia do udostępnienia dokumentacji medycznej są zbyt rygorystyczne.
Przypomnę więc, co tam odpowiedziałem: to nie jest kwestia rygoryzmu, tylko na końcu zawsze problem dowodowy. Bo w sądzie też są 3 prawdy, ale zawsze wygrywa ta trzecia: sądowa.
{ 0 comments… add one now }