Dr Marek Koenner

radca prawny

Jestem radcą prawnym i specjalizuję się w prawie medycznym. Ale pomoc prawną świadczę podmiotom leczniczym i lekarzom w różnych sferach ich działalności...
[Więcej >>>]

Nie możemy zgodzić się ze słowami krytyki skierowanej wobec niektórych, w szczególności młodych (czasem wręcz studentów) lekarzy, którzy stanęli wobec niezwykle trudnych wyzwań.

Z jednej strony słychać te głosy oburzenia, a z drugiej apele samorządu lekarskiego do władz o zapewnienie środków ochrony.

Wobec ograniczeń, a wręcz braku ich dostępności, czymś zadziwiającym jest próba przerzucenia odpowiedzialności i ryzyka na personel medyczny.

W naszej ocenie każda ze spraw sądowych, do których miejmy nadzieję, nigdy nie dojdzie, w której jako obwiniony, oskarżony czy pozwany, zasiądzie lekarz, który odmówił leczenia w sytuacji braku zabezpieczenia i środków ochrony, jest do wygrania. Jeżeli tylko decyzja o odmowie leczenia była uzasadniona.

Któż nas będzie leczył, jeżeli zakażą się lekarze?

Dlatego też przygotowaliśmy, to znaczy Autor tego bloga, czyli ja oraz aplikantka radcowska Anna Malinowska, PDFa do ściągnięcia (z boku strony), w którym wyjaśniamy, że kwestia odmowy leczenia nie jest wcale taka prosta ani oczywista.

Wstępnie powiem, że wobec tych lekarzy, którzy związani są umową o pracę nie ma zastosowania w tej sytuacji kodeks pracy (w tym przywoływany w dyskusjach przepis art. 210 § 5 k.p.), gdyż regulację szczególną zawiera ustawa o zawodzie lekarza, a konkretnie przepis art. 38 ust. 3, w myśl którego jeżeli lekarz wykonuje swój zawód na podstawie stosunku pracy lub w ramach służby, może nie podjąć lub odstąpić od leczenia, jeżeli istnieją poważne ku temu powody, po uzyskaniu zgody swojego przełożonego.

Szerzej temat wobec zagrożenia koronawirusem i wprowadzenia specustawy wyjaśniamy w krótkim opracowaniu w formie pdf:

Odmowa leczenia w sytuacji zagrożenia koronawirusem – kwestie prawne i etyczne.

(Wstęp powyższego wpisu zawarty został również w pdfie jako komentarz autorów do zaistniałej sytuacji).

Słowa tej piosenki znamy wszyscy.

No i proszę – Polskie Towarzystwo Komunikacji Medycznej zadało mi kilka pytań, a wśród nich takie:

„Czy powiedzenie przez lekarza słowa „przepraszam” bez innego określania przez niego sprawczości błędu medycznego może być uznane przez polski sąd jako przyznanie się do winy?”

Warto wiedzieć, że w czasach średniowiecza przyznanie się do winy w sprawach karnych było „królową” dowodów („confessio est regina probationum”) – ale od tego czasu sporo się zmieniło. 

We wszelkich postępowaniach sądowych (tak karnych, jak i cywilnych) liczy się całokształt dowodów – nie będzie decydujący ani pojedynczy dokument ani zeznania „kluczowego” świadka, a opinia biegłego wydawana jest w oparciu o cały zebrany już materiał.

Na marginesie dodam: dosyć często ostatnio spotykam się z nagraniami dokonanymi potajemnie przez pacjentów, na których to nagraniach lekarze w bardziej lub mniej zdecydowany sposób przyznają się do winy – to utrudnia obronę, ale też jej nie przekreśla.

Zatem odpowiadając na to pytanie, nie da się uciec od standardowego „to zależy”.

Odpowiedź ta zależy bowiem od dwóch elementów:

  1. momentu i
  2. formy wypowiedzi.

Ad 1. Moment

Co do momentu, to zawsze rekomenduję lekarzowi w ramach obrony, żeby nie przyznawał się do winy nawet w sytuacji, gdy czuje, że jest ona ewidentna.

Stan tzw. obiektywnej prawdy jest obcy prawnikowi procesowemu 😉 Warto zapewniać pacjenta, że cała sytuacja zostanie lub jest już wyjaśniana, że wymaga weryfikacji i sprawdzenia itd. itp.

Tak można robić aż do momentu, gdy naprawdę stwierdzimy, że trudno się wybronić – ten moment następuje (uwaga!) albo pod koniec procesu sądowego albo przed samym zawarciem uzgodnionej już treści ugody (sądowej lub pozasądowej lub przedsądowej).

Ad 2. Forma wypowiedzi ustnej

Oczywiście nic na piśmie.

A co do formy wypowiedzi ustnej – zawsze wskazana jest empatia – nie trzeba od razu przyznawać się do winy, ale  trzeba wyrazić (autentyczne) współczucie. „Pełne” przeprosiny są dopuszczalne z punktu widzenia procesualisty dopiero w momencie, o którym napisałem wyżej.

Następnie odpowiedziałem na kolejne pytanie PTKM.

a. Zatem przyznanie się do błędu przez lekarza po sytuacji zaistnienia błędu na następnej wizycie lub bezpośrednio po może stać się dla sądu orzekającego w sprawie jednoznacznym i mocnym dowodem na winę lekarza, ale konieczne są inne dowody „potwierdzające” to przyznanie się.

b. W przypadku zanegowania przez lekarza jeszcze bardziej istotne będzie, co wynika z pozostałego materiału dowodowego, czyli np. z dokumentacji medycznej.

c. Zamiast „przepraszam” lepiej użyć zwrotów: „Bardzo mi przykro”, albo „Bardzo Pani współczuję” – niż poprzez słowo „przepraszam” sugerować choćby swoją winę.

d. Uparte nieprzyznawanie się do winy może mieć wpływ na wysokość kary, gdyż będzie uznane, w szczególności w postępowaniu karnym, za brak skruchy sprawcy, czyli brak wyrażenia żalu w sytuacji oczywistego już przesądzenia winy lekarza. Natomiast w sprawie cywilnej ma to mniejsze znaczenie, bo nie wpływa na wyrok samo zachowanie się na rozprawie, ale zachowanie się lekarza podczas i po leczeniu. Generalnie ciężar oceny dotyczy bardziej tego, czy lekarz zaopiekował się pacjentem po feralnym zabiegu czy operacji, niż tego, czy się przyznał lub nie do winy (ma to zresztą znaczenie również w sprawach karnych).

W końcu padło jeszcze jedno ważkie pytanie:

Czy samodzielne przyznanie się lekarza pacjentowi do błędu (na następnej wizycie lub bezpośrednio po ) i próba odwrócenia negatywnych skutków błędu może być traktowana jako łagodzące wyrok?

W tym pytaniu zawarte są jednak dwie różne kwestie:

  1. przyznanie się do błędu zaraz na następnej wizycie czy po zdarzeniu – nie jest konieczne dla złagodzenia oceny lekarza (też w tym aspekcie może się mylić przecież, a potem przemyśleć swoje działanie);
  2. próba odwrócenia negatywnych skutków – to natomiast jest bezwzględnym obowiązkiem lekarza; brak udzielenia pomocy może być wręcz kwalifikowane jako odrębny czyn i kwalifikowany łącznie bądź jako okoliczność dodatkowo obciążająca. Ta kwestia ma też duży wpływ na ocenę rozmiaru krzywdy, jakiej doznał pacjent, dokonywaną z kolei w procesie cywilnym.

Jak donosi portal prawo.pl Rzecznik Praw Pacjenta skierował do Izby Cywilnej Sądu Najwyższego pytanie:

Czy sąd może zobowiązać pozwaną placówkę medyczną do zwrotu wszystkich kosztów procesu o zadośćuczynienie za naruszenie praw pacjenta?

 

Owszem, na podstawie art. 100 zd. 2 kodeksu postępowania cywilnego:

sąd może włożyć na jedną ze stron obowiązek zwrotu wszystkich kosztów, jeżeli określenie należnej sumy zależało od oceny sądu.

W mojej ocenie jednak to pytanie jest niepotrzebne, a wykładnia wydaje się być oczywista. 

 

Rzecznik wskazał na rozbieżności w orzecznictwie w tej kwestii, podając przykłady 20 orzeczeń.

Zdaniem Rzecznika: „osobie występującej z żądaniem zasądzenia zadośćuczynienia trudno jest, z powodu ogólnych kryteriów ustalenia, precyzyjnie określić wysokość należnego świadczenia, bez narażenia się na błąd, choćby nawet próbowała posiłkować się analizą podobnych spraw. Analiza wyroków sądowych pokazuje wyraźne dysproporcje w wysokości przyznawanych zadośćuczynień w podobnych sprawach.”

No właśnie.

Czy rozbieżności dotyczą dysproporcji w wysokości przyznawanych zadośćuczynień (z czym bym się zgodził), czy dotyczą odmiennego stosowania przytoczonej wyżej normy zawartej w art. 100 zd. 2 in fine k.p.c.?

Najbardziej logiczne wyjaśnienie stosowania tej normy wskazał Sąd Apelacyjny w Poznaniu (postanowienie z dnia 11 października 2012 r.; I ACz 1643/12, LEX nr 1220601), który wskazał, że:

Niedopuszczalne jest przerzucanie na drugą stronę procesu ryzyka związanego z błędną oceną przez powoda przysługującego mu roszczenia. Stąd też włożenie na jedną ze stron obowiązku poniesienia kosztów w myśl art. 100 k.p.c. nie może wynikać jedynie z zasad słuszności. Zasady te leżą u podłoża wszystkich zasad rozdziału kosztów procesu. Kryterium słuszności nie może być wykorzystywane jako pretekst do odstępowania od dokładnego, stosunkowego, rozdzielania kosztów między stronami. Konieczne jest w takim wypadku uwzględnienie wszystkich okoliczności sprawy, w tym również ostatecznego wyniku postępowania.”

 

Dodam, że przecież każdy składający pozew może ograniczyć swoje żądanie, a następnie już w toku procesu je podwyższyć – stosownie do rozwoju sytuacji. Wciąż jednak powinien sam ponosić ryzyko błędnej oceny szans wygranej.

 

Serdecznie zachęcam do podjęcia studiów podyplomowych w Collegium Civitas wszystkich tych, którzy chcą nauczyć się, poszerzyć swą wiedzę czy zdobyć kolejne doświadczenie w zakresie zarządzania prywatną placówką medyczną.

Miałem zaszczyt znaleźć się w gronie świetnych wykładowców. 

Błąd medyczny a powikłanie

Marek Koenner15 stycznia 2019Komentarze (0)

Ocena istnienia elementu subiektywnego winy lekarza, wymaga wyraźnego rozróżnienia błędu medycznego, jako odstępstwa od wzorca i zasad należytego postępowania z uwzględnieniem profesjonalnego charakteru działalności sprawcy, od powikłania, które stanowi określoną, niekiedy atypową reakcję pacjenta na prawidłowo podjęty i przeprowadzony zespół czynności leczniczych, a także tzw. niepowodzenie medyczne.

Takie orzeczenie musiałem ponownie wykorzystać w procesie i uznałem, że muszę je tu też przypomnieć.